
W sercu Gór Izerskich dojrzewa spór o jedno z najbardziej znanych schronisk w regionie. Stacja Turystyczna Orle, od lat prowadzona przez Stanisława Kornafela, ma zmienić gospodarza po rozstrzygniętym przetargu Lasów Państwowych. Wynik nie spodobał się dotychczasowemu najemcy i grupie wiernych turystów, którzy domagają się anulowania całej procedury. Nadleśnictwo Szklarska Poręba nie ma jednak wątpliwości: postępowanie było zgodne z prawem, a zwycięzca – spółka Izera – czeka już na przejęcie obiektu.
Stacja Turystyczna Orle, przez trzy dekady zarządzana przez Stanisława Kornafela, stała się epicentrum sporu, w którym mieszają się emocje, paragrafy i – nie bójmy się tego słowa – zwykła niechęć do zmian. Z jednej strony mamy gospodarza, który twierdzi, że bez niego Orle dawno by się rozsypało. Z drugiej – Lasy Państwowe, które pokazują palcem na przepisy i rozstrzygnięty przetarg. A w tle czeka spółka Izera, gotowa przejąć obiekt i zacząć nowy rozdział.
Kornafel, choć przez 30 lat prowadził Stację, nie stanął do przetargu. Uważał, że warunki są nie do przyjęcia, więc zamiast oferty złożył – de facto – akt oskarżenia wobec Lasów. W sukurs przyszli mu turyści i bywalcy Orla: 2,3 tysiąca podpisów pod petycją trafiło do Nadleśnictwa, z nadzieją, że przetarg zostanie unieważniony. Argument? Kornafel to człowiek, który obiekt ocalił od ruiny, więc należy mu się kontynuacja dzierżawy. Brzmi szlachetnie, tylko że w państwowej procedurze sentyment nie figuruje jako kryterium. Nadleśnictwo nie ma wiec zamiaru cofać rozstrzygnięcia tylko dlatego, że Kornafel „zawsze tu był”.
Do całej awantury dołączyła jeszcze „grupa obywatelska” – anonimowa, acz ponoć złożona z prawników, socjologów i logików. Grupa przygotowała analizę prawną umowy, w której wytyka Nadleśnictwu m.in. mieszanie pojęć „dzierżawa” i „najem” oraz kuriozalne terminy, jak 10 dni na zgłoszenie numerów rejestracyjnych wszystkich pracowniczych aut czy trzy dni na dostarczenie umów z dostawcami mediów. Według autorów, dokument ma wręcz znamiona „klauzul abuzywnych”. Problem w tym, że analiza nie ma podpisu – ani imienia, ani nazwiska. Krótko mówiąc: argumenty są, autorów brak.
Nadleśniczy Jakub Tomza odpowiada krótko: warunki umowy były znane przed konkursem, każdy z dziesięciu oferentów je zaakceptował, a zwycięzcą została oferta najwyższa. Pierwszy zwycięzca – Robert Pawłowski – wycofał się, ale kolejna w kolejce Izera nie ma problemu z zapisami i czeka na przejęcie obiektu. Za dzierżawę spółka ma płacić ponad 20 tysięcy zł netto miesięcznie. Twarde fakty są takie, że prawo jest po stronie Nadleśnictwa.
Stanisław Kornafel tymczasem nie zamierza kapitulować Twierdzi, że opinia publiczna została wprowadzona w błąd – bo w przetargu wcale nie chodzi o wszystkie budynki w osiedlu Orle, lecz o jeden, murowany z barem. W kolejnych wpisach w internecie prosi o wsparcie opinii publicznej i polityków, atakując przy tym urzędników Lasów. Słowem: zamiast kapitulacji mamy wojenną retorykę.
Nadleśnictwo wyznaczyło termin przekazania Stacji na połowę września. Jeśli obiekt nie zostanie oddany, w ruch pójdą komisje, inwentaryzacja i – ostatecznie – sąd. Słowo „eksmisja” nie pada tu jako groźba, ale realna procedura. Nowy dzierżawca czeka, urzędnicy nie odpuszczają, a dotychczasowy gospodarz okopał się w swojej samotni i wzywa zwolenników do obrony.
W całej historii pobrzmiewa nuta ironii: człowiek, który przez lata żył w symbiozie z Orlem, teraz gotów jest bronić go przed właścicielem, czyli Lasami Państwowymi. Emocje turystów są zrozumiałe, ale w starciu z procedurą mają niewielką siłę rażenia. Orle to dziś nie tylko schronisko – to pole bitwy o wpływy, wizerunek i interpretację prawa. A bitwa, jak na razie, zmierza ku finałowi w sądzie.
Izerskie Orle na zakręcie. Schronisko w centrum konfliktu
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie