Harrachov, górskie miasteczko, tuż przy granicy z Polską, które od dekad jest ikoną czeskiego narciarstwa, znalazło się w środku ostrego kryzysu. Chodzi o skocznie narciarskie i przyszłość całej infrastruktury sportowej — gruntowną modernizację, funkcjonowanie zimowych sezonów i, co najważniejsze, kto tak naprawdę decyduje o tym wszystkim.
W Harrachovie skończyło się udawanie, że wszystko jest w porządku. Miasto oficjalnie wystąpiło z Narodowego Centrum Sportu Harrachov oraz z Stowarzyszenia Ośrodków Górskich , a cała sprawa odsłania konflikt, który od miesięcy narastał po cichu. Teraz już pękł — głośno i z hukiem. W centrum sporu są skocznie narciarskie, miliony koron oraz pytanie, kto ma prawo decydować o przyszłości jednego z najważniejszych ośrodków sportów zimowych w Czechach.
Zaczęło się od odwołania Víta Háčka, dyrektora NSC. Odwołania, które — jak twierdzi miasto — było ustawione, przeprowadzone bezprawnie i bez udziału Harrachova, choć to on jest jednym z trzech członków NSC. Posiedzenie, na którym dokonano zmian, zwołano wbrew statutowi, a nazwisko nowego dyrektora pojawiło się jak królik z kapelusza. Gdy ktoś próbuje przejąć kluczowy ośrodek sportowy „byle jak i byle szybciej”, to nie pachnie reformą, tylko próbą przejęcia kontroli.
Do tego dochodzi finansowy bałagan. NSC nie tylko zalega miastu Harrachov około siedem milionów koron, ale nie ma ludzi, sprzętu ani przygotowania, by w ogóle poprowadzić sezon zimowy. Innymi słowy: organizacja, która miała być kołem zamachowym dla rozwoju sportu, sama potrzebuje kół ratunkowych. I to takich, które daje miasto — jako jedyne realnie wkładające w ten projekt pieniądze.
Gdy w sierpniu ruszyły prace przygotowawcze przy modernizacji skoczni HS 162, wydawało się, że wszystko zmierza do przodu. Ale wtedy do gry weszły środowiska związane ze związkiem narciarskim i LTBK, które nagle zaczęły blokować inwestycję, składać wnioski, wstrzymywać prace i ogólnie robić wszystko, by wyhamować projekt, którego wcześniej wcale nie kwestionowali. Efekt? Paraliż. Wstrzymane roboty. I widmo tego, że wieloletnia szansa na odrodzenie skoczni zostanie zaprzepaszczona.
Tymczasem Harrachov robi coś, czego nikt się nie spodziewał: radni wyciągają własne portfele i składają się na 6,4 miliona koron. Z prywatnych pieniędzy wykupują wierzytelność firmy, która prowadziła prace przygotowawcze na skoczni. Ma to prosty cel — nie dopuścić do tego, by ktoś próbował przejąć tę wierzytelność i rozgrywać nią całą sytuację. Miasto pokazuje w ten sposób jedną, bardzo mocną rzecz: „Jeżeli nikt inny nie potrafi się zachować przyzwoicie, to zrobimy to sami.”
Władze Harrachova oferują nawet umorzenie całego długu NSC — pod jednym warunkiem: skocznie mają wrócić do miasta. To logiczne. Kto płaci, ten decyduje. Kto inwestuje, ten bierze odpowiedzialność. Kto dba o sportowców, ten nie powinien być traktowany jak intruz.
Problem polega na tym, że Czech Ski Association nie chce podpisać wcześniej uzgodnionych umów dotyczących zabezpieczenia sezonu. Mimo że miasto gwarantuje przygotowanie tras, sjezdovek, skoczni, nawet darmowe sezonówki dla dzieci i licencjonowanych narciarzy. Taki gest w innych krajach uznano by za cud. Tutaj okazuje się problemem, bo komuś nie pasuje, że Harrachov bierze sprawy w swoje ręce.
Prawda jest brutalna: bez miasta Harrachov cały projekt NSC się sypie. Nie ma pieniędzy, nie ma zaplecza technicznego, nie ma ludzi, nie ma nawet dojścia do infrastruktury. A jednak ci, którzy nie wnieśli do systemu prawie nic — poza zamieszaniem — próbują ustawiać najważniejsze decyzje.
Dlatego miasto zrobiło to, co było nieuniknione. Odeszło od stołu, przy którym inni próbowali grać znaczonymi kartami. Teraz Harrachov stawia sprawę jasno: albo skocznie wrócą pod kontrolę miasta, albo cała modernizacja i przyszłość sportu w tym miejscu ugrzęzną w sądach i wewnętrznych wojenkach.
Skoro ktoś musi się o to miejsce troszczyć naprawdę, to lepiej, żeby była to strona, która inwestuje, działa i nie boi się brać odpowiedzialności. A nie ci, którzy od miesięcy potrafią przede wszystkim przeszkadzać.
W Harrachovie nie trwa spór o procedury. To walka o to, czy sport będzie zarządzany odpowiedzialnie, czy stanie się czyjąś zabawką. I wygląda na to, że miasto nie zamierza oddać tej walki bez oporu.
Wojna o skocznie narciarskie w Harrachovie
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie