
Katastrofa transportowego Junkersa Ju-52, który rozbił się o zbocze Czarnego Grzbietu w masywie Śnieżki, 23 lutego 1945 roku, staje się powoli coraz bardziej zapomnianym epizodem ostatnich miesięcy drugiej wojny światowej.
23 lutego 1945 roku mijał tydzień odkąd Wrocław (Festung Breslau) został całkowicie okrążony przez Armię Czerwoną. Jedynym środkiem łączności oblężonego miasta z resztą chylącej się ku upadkowi III Rzeszy był most powietrzny utworzony przez Luftwaffe.
Od lutego aż do końca kwietnia 1945 roku niemiecka 6 Flota Powietrzna i grupa lotnicza Herzog wykonały w sumie 566 lotów. Do wrocławskiej twierdzy dotarło w ten sposób 3770 żołnierzy oraz blisko 660 ton zaopatrzenia. Jednocześnie ewakuowano 3282 rannych żołnierzy. Cała operacja kosztowała Niemców 52 samoloty transportowe Ju-52. Lot jednego z nich zakończył się w Karkonoszach na zboczach w okolicy Śnieżki.
W feralny lot transportowy, trzysilnikowy Junkers Ju-52, wystartował z lotniska na wrocławskim Gądowie tuż przed północą 23 lutego 1945. Ze sterami maszyny o numerze bocznym 8620 siedział Oberfeldwebel (starszy sierżant) Emil Hannemann, drugim pilotem był Oberfeldwebel Albert Linke a nawigatorem Unteroffizier (plutonowy) Erich König. Na pokładzie znajdowało się 20 rannych żołnierzy niemieckich oraz czteroosobowa załoga innego junkersa Ju-52, który kilka godzin wcześniej rozbił się podczas lądowania na lotnisku w oblężonym Wrocławiu. Obfw. Otto Kloppmann i jego trzej towarzysze cudem wtedy przeżyli.... W sumie więc na pokładzie samolotu lecącego w stronę Czech znajdowało się 28 osób. To więcej niż zakładały normy.
Celem podróży był najprawdopodobniej Hradec Kralove, niektóre źródła wspominają jeszcze Mladę Boleslav, tam znajdowały się niemieckie lazarety. Kurs wyznaczono na pułapie 1300 metrów a pasmo Sudetów junkers miał minąć nad Górami Sowimi i dalej Górami Stołowymi. Tej nocy panowały jednak fatalne warunki atmosferyczne a w wyższych partiach gór szalała śnieżyca. Stacja meteo na Śnieżce odnotowała porywy wiatru o sile 11 i 12 stopni w skali Beauforta. Huragan wiał z prędkością 110 km/h. Samolot co chwilę wpadał w silne turbulencje.
Prawdopodobnie nawigator Erich König popełnił błąd i maszyna zboczyła z kursu odbijając za bardzo na zachód. Dokładnie o godzinie 03:45 lecący z prędkością ponad 200 km/h samolot uderzył czołowo w zbocze Czarnego Grzbietu (Obří hřeben). Maszyna rozpadła się na kilka części. Wszyscy członkowie załogi zginęli na miejscu. Piloci uratowani z wcześniejszej katastrofy, siedzieli z przodu maszyny i również od razu ponieśli śmierć. Część rannych żołnierzy, przeżyła katastrofę. Ze zniszczonego i płonącego kadłuba o własnych siłach wydostało się ich sześciu. Nie mieli zimowej odzieży. Owinęli się więc szpitalnymi kocami i ruszyli w szalejącej burzy śnieżnej po pomoc. Na szczęście skierowali się do góry w stronę trawersu. Brnąc w głębokim śniegu natrafili tam na tyczki wyznaczające bieg szlaku turystycznego w stronę Růžovej hory. Po przejściu blisko 4 kilometrów dotarli około godziny 7:30 do schroniska Horská Bouda na Růžohorkach.
Byli śmiertelnie wyczerpani. Najmłodszy z nich, niespełna 18. letni Siegfried Szewczyk zmarł kilkanaście minut później. Ze Śnieżki na wieść o wypadku ruszyła ekipa ratunkowa, kierowana przez Roberta Hofera. Wciąż trwająca zamieć utrudniała jednak poszukiwania wraku, w którym według relacji żołnierzy, którzy dotarli do Horskiej Boudy, miało być jeszcze kilku żyjących kolegów. Ratownicy miejsce katastrofy odnaleźli dopiero w południe. We wraku nie było już nikogo żywego.
Jeszcze tego samego dnia mieszkańcy Malej Upy zwozili saniami rogatymi ciała 22. ofiar wypadku. Wszystkich pochowano początkowo na małym cmentarzu przy kościółku w Dolní Malej Upie. Wszystkich z wyjątkiem nawigatora Ericha Königa, którego ciała prawdopodobnie nie odnaleziono lub nie zidentyfikowano.
Wrak samolotu na karkonoskim zboczu leżał aż do 1998 roku, będąc swoistą atrakcją turystyczną. Miejscowa ludność oraz turyści wymontowali z niego co było można. Zniknęły wszystkie "zegary" z kabiny pilotów, wymontowano fotele. Nawet z blachy falistej kadłuba samolotu robiono sobie tarki do prania. Duże koło z zachowaną oponą leżało na dnie Jeleníego Potoku przez wiele lat, zanim zostało zabrane w 1995 roku.
W końcu 23 września 1998 roku pozostałe elementy w tym m.in gwiazdowe silniki BMW, przetransportowano śmigłowcem do Malej Upy, gdzie złożono je obok cmentarza, na którym pochowano niemieckich żołnierzy. W 2001 roku w miejscu katastrofy umieszczono tablice pamiątkowe, w języku niemieckim i czeskim. Rok później ekshumowano pochowanych żołnierzy, a ich szczątki przeniesiono na cmentarz wojskowy w Brnie.
Dzisiaj aby dotrzeć do miejsca, gdzie leży wrak samolotu musimy udać się do miejscowości Dolní Malá Úpa, 542 21 Malá Úpa, Czechy - przy kościele Kostel sv Petra a Pavla
Katastrofa lotnicza pod Śnieżką
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Pod koniec lat 40 na polanie koło Bronka Czecha leżały poukładane szczątki samolotu. Sądząc z opisu, był to inny samolot